wtorek, 7 maja 2013

wielka miłość

___________________________________________

Jak może wyglądać związek po dziesięciu latach jego konsumpcji? Wszędzie przytłaczająca rutyna, brak cielesnej i emocjonalnej bliskości, jedynie przywiązanie trzymające parę przy sobie – tak odpowiadało wiele osób, które zapytałem. A ja się z tym nie zgodzę. Związek po dziesięciu latach może być pełen wrażeń. Pełen miłości, bliskości, zakochania emanującego z duszy i oczu. 

Wypowiadam się niczym czterdziestolatek z wielkim stażem …
… a jestem tylko dwudziesto-cztero latkiem z cudowną kobietą u boku.

Zdziwieni? W oczach niektórych jestem gówniarzem, nic nie wiedzącym o życiu. Wszyscy mają mnie za grzecznego chłopca, jedynie lekko szalejącego ze swoim wyglądem, choć czasami lekko to zbyt łagodne określenie.

Jeśli odejmę dziesięcioletni staż, wychodzi na to, że miałem czternaście lat, kiedy poprosiłem ją o chodzenie. Wyobrażacie to sobie? Czternaście lat … Pamiętam ten dzień.

Stanął przed drzwiami małego domku na obrzeżach wioski. Poprawił czarną czuprynę, które lekko opadała mu na oko. Będzie dobrze, nie denerwuj się – powtarzał sobie niczym mantrę. Zadzwonił dzwonkiem i w drzwiach stanęła wysoka gospodyni domowa – Dorothee. Uśmiechnął się i poprosił o zawołanie jej starszej córki. Po chwili zobaczył długowłosą blondynkę imieniem Martie. Na jego usta wkradł się jeszcze większy uśmiech i zaprosił ją na spacer, w myślach układając formułkę, którą wyrecytuje, gdy dojdą do miejsca, do którego zmierzali. W jej towarzystwie czuł się świetnie. Mógł śmiać się do woli, zrzucić maskę buntownika za jakiego uchodził w miejscowym gimnazjum. Dziewczyna była jego najlepszą przyjaciółką, powierniczką sekretów, a tylko jego brat wiedział, co ten młody chłopak czuł do swojej koleżanki.

Przygotowałem koc i koszyk z jedzeniem. Wziąłem jej ulubione kanapki z pastą jajeczną i sok pomarańczowy. No wiecie, chciałem być romantyczny. Efekt?


Chwilę później wstał i poprosił, by stanęła naprzeciw niego. Nabrał powietrza w usta. Miała być jego pierwszą poważną dziewczyną. Pierwszą, którą pocałuje i za pewne pierwszą, która skradnie mu stan czystości. 


- Chciałem zapytać, czy może nie chcesz … To znaczy … Chcesz ze mną chodzić? – zapytał, patrząc w jej niebieskie oczy. Nie wiedziała co powiedzieć. Jej najlepszy przyjaciel właśnie poprosił ją o chodzenie! Z jednej strony nie chciała niszczyć tej przyjaźni, ale z drugiej … bardzo go lubiła. Lubiła-lubiła. Nic nie mówiąc uśmiechnęła się tylko i potwierdziła skinieniem głowy, po czym malinowe usta dotknęły jego rozgrzanego policzka. Był w niebie!



Chyba nie muszę mówić, że stałem się najszczęśliwszym dzieciakiem w okolicy? Powiedziałem to jedynie bratu. Był ze mnie dumny, że nie poleciałem na ziemię jak długi, jak to u mnie bywało w stresujących momentach. Od tamtej pory byliśmy nierozłączni, niczym papużki. Wspólne siedzenie na lekcjach, przerwach, odprowadzanie do domu i robienie lekcji. Kiedy powiedziałem to mamie, była szczęśliwa, ale razem z ojczymem twierdzili, że to szczeniacka miłość i jeszcze z tego wyrosnę. Phi, dobre sobie!


Rok później, tak ni z gruszki ni z pietruszki, odkrył nas (czyli mój zespół i mnie) producent muzyczny. Wielka sława, pieniądze, piszczące fanki. Po wielu rozmowach z rodzicami, ci w końcu zgodzili się byśmy weszli w machinę zwaną show-biznesem. Od tamtej pory nazywaliśmy się Tokio Hotel, ale do cholery, gdzie w tym wszystkim czas na miłość?

Kompletnie nie miałem czasu na nic. Musiałem rzucić szkołę po premierze naszego singla. Swoją drogą, to niezły hit! Trasa koncertowa po Niemczech, później po Europie. Pewnie domyślacie się, jaki finał miał nasz związek? Ha, i tu Was zmylę! Przetrwał najgorszy okres w naszej karierze.

W wywiadach pytano mnie, czy mam kogoś. Zawsze odpowiadałem jedną i już nudną formułkę: Nie, czekam na wielką i romantyczną miłość od pierwszego wejrzenia. To nie była moja opinia na temat miłości. Przecież już ją miałem. Przez te wszystkie lata kariery Tokio Hotel mieliśmy tylko jedną poważną kłótnię, to było w 2010 roku. Czemu? Wraz z moim bratem Tomem, świetnym gitarzystą i wielkim podrywaczem, postanowiliśmy wylecieć do Stanów, dokładniej do Los Angeles. I na szczęście na przeszkodzie nie stała wiza, ale upór mojej dziewczyny. Za żadne skarby świata nie chciała tam mieszkać. Błagałem, prosiłem, aż w końcu dla świętego spokoju uległa. Szczyt marzeń! Pożegnaliśmy rodzinę w Niemczech i wylecieliśmy w przestworza do nowego kraju.

Życie w LA nie jest łatwe ani kolorowe, ale przyjemne. Nikt nie śledzi cię na każdym kroku, nie robi ci zdjęć, gdy pokłóciłeś się z maszynką do golenia. Mogliśmy spacerować do woli, cieszyć się wolnością i urokami miasta. I wiecie co? Ciągle jestem tym zakochanym po uszy gówniarzem, który zrobiłby wszystko dla kobiety. I mam jeszcze jedną wiadomość – zostanę ojcem! Ja, Bill Kaulitz, czekam na swoje pierwsze dziecko z kobieta, którą kocham po uszy.

I kto powie mi, że po dziesięciu latach w związku pojawia się rutyna?


6 komentarzy:

  1. nie jestem dobra w pisaniu długich, zwłaszcza pozytywnych komentarzy, więc powiem ci tylko tyle: to było piękne! niby jednoczęściówka, ale zawiera tyle informacji i to jeszcze tak ślicznie ujętych w zdania, że aż mi dech zapiera. naprawdę :) masz talent, pisz więcej takich rzeczy, ja już się niecierpliwię :D

    OdpowiedzUsuń
  2. piękna miłość w pigułce <3

    OdpowiedzUsuń
  3. haha, bardzo ciekawy pomysł na jednopart ^^
    Mi się bardzo spodobał! ^^
    und-nur-mit-dir.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  4. rzygam tęczą! To było takie słodkie! Tak prosto napisane. Lekkie w czytaniu...Podoba mi się :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam. Dodałam blog do ulubionych :)

    OdpowiedzUsuń