poniedziałek, 27 października 2014

chicago

___________________________________________

Już trzecią godzinę spacerował ulicami Wietrznego Miasta. Uwielbiał tu przebywać. W tętniącym życiem Los Angeles nie mógł sobie pozwolić na chwile refleksji, a przebywając w Chicago, te nasuwały mu się zbyt często. Czuł sentymentalną więź z tym miastem. W końcu tutaj poznał miłość swojego życia, która zniknęła wraz z jego sercem ponad cztery lata temu. Ta rana wciąż była zbyt świeża, zbyt mocno bolała, ale i tak wracał pamięcią do tamtych wydarzeń. 

Powolnym krokiem udał się w kierunku Chopin Parku, by usiąść na jednej z drewnianych ławek. Z tylniej kieszeni wyjął paczkę ulubionych Cameli i wsunął cienką rurkę pomiędzy spierzchnięte wargi. Zaciągnął się porządnie, a szare kłęby dymu stworzyły wokół niego mglistą otoczkę. Wypuścił skumulowany w płucach dym, rozglądając się po niemal pustym miejscu. Z daleka dostrzegł całującą się parę młodych ludzi, mężczyznę spacerującego z psem i drobną blondynkę. Jej długie włosy opadały na ramiona, a wiatr lekko podwiewał idealnie proste kosmyki. Serce zaczęło walić w jego piersi, choć zdawał sobie sprawę, że to tylko przywidzenia i to nie mogła być jego ukochana Mia. Przecież zniknęła bez śladu, a z wiarygodnego źródła wiedział, że wróciła do rodzinnych Niemiec. Przetarł zmęczone oczy, by pozwolić słonym łzom na swobodne spływanie po jego chudej twarzy. Nie bronił się przed tym, a niewidoczna rana w klatce piersiowej znów zaczęła boleśnie pulsować i krwawić. 


Chicago, w jej odczuciu, było jedną wielką pogodową zagadką. Właśnie teraz, kiedy wraz z córką planowała wyjść na spacer, rozpadało się i nie miało zamiaru przestać. Duże, brązowe oczka wpatrywały się w nią w taki sposób, że nie mogła im odmówić. Przygotowała ulubioną parasolkę w grochy, a na stopy wsunęła matowe Huntery. 

- Gotowa? – spojrzała na małą Amandę, która w pocie czoła zakładała swoje kalosze. Schyliła się, by pomóc dziewczynce, ale ta uporała się z bucikami i dumnie stanęła przed blondynką – no to idziemy! 

Mia pochodziła z polsko-niemieckiej rodziny i choć Amanda w życiu codziennym posługiwała się angielskim, blondynka obiecała sobie, że nauczy córkę chociaż kilku zdań, zarówno w języku polskim jak i w niemieckim. Ich śmiechom nie było końca, bo Amy i jej amerykański akcent bawiły nawet przechodniów, którzy spacerowali mniej popularnymi, chicagowskimi ulicami. W pewnym momencie zamarła. Stanęła na środku chodnika i skupiła na sobie ciekawski wzrok ludzi. Sama wpatrywała się w jeden punkt. Jak mogłaby go nie poznać? Stał może z dwieście metrów od niej, paląc papierosa. Dobrze pamiętała ich kłótnię o te trujące białe rurki, do których były już chłopak miał słabość. Świat się zatrzymał, a jej serce biło jak oszalałe. Miał na sobie szary płaszcz, ćwiekowane workery i niebieską czapkę z daszkiem. Postać chłopaka rozmyła się nagle w deszczu, a Mia nerwowo zamrugała, rozglądając się. Na ulicy była już sama. Bez gapiów… i bez Amy… 

- AMANDA! – krzyknęła, a jej nogi same porwały się do biegu. Przebiegła kilkanaście metrów, zatrzymując się na maleńkim skrzyżowaniu. Łzy mieszały się z kroplami deszczu, a w jej głowie wciąż pojawiały się nowe, coraz okrutniejsze myśli. Gdyby ktoś teraz zapytał ją, jak się czuje, bez namysłu odrzekłaby, że czuje się tak, jakby ktoś żywcem wyrwał jej serce i uciekł. Zgubiła ją. Zgubiła swoją maleńką gwiazdeczkę, która jest dla niej całym światem. Skręciła w jedną z alejek i znów dostrzegła jego postać. Tym razem, jak na ironię losu, nie był sam, a u jego boku szła mała dziewczynka, która mocno trzymała się jego szczupłej wytatuowanej dłoni. Z jednej strony nie chciała się z nim spotykać, nie po tym, czego przez nią doświadczył, ale musiała tam podejść i zabrać swoją zgubę. W pośpiechu wyciągnęła z torebki okulary przeciwsłoneczne, które miały być dla niej czymś, co uniemożliwiłoby mu jej identyfikację. Jej dłonie zaczęły drżeć, a oddech stał się niespokojny. Kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje – pomyślała i podeszła do mężczyzny, w głębi duszy modląc się, by jej nie rozpoznał. 


Przemijał kolejną ulicę Chicago i już miał kierować się w stronę hotelu, kiedy jakieś drobne ciałko wpadło na niego. Odwrócił się i kucnął przed małą dziewczynką, czując coś, co przypominało uczucie deja vu. Zmarszczył nosek, lustrując wzrokiem dziewczęcą kopię siebie sprzed lat. Dziewczynka, wyraźnie zaintrygowana nieznajomym, wyciągnęła ufnie rączkę w jego stronę. Położyła ją na zapadniętym policzku i uśmiechała się szeroko. Uśmiechała się jego uśmiechem. Patrzyła na świat jego oczami. Szczypał się po dłoni z nadzieją, że zaraz się obudzi, ale to nie był sen. 

Rozejrzał się po okolicy, jednak nie zauważył nikogo, kto poszukiwałby małego dziecka. Czuł narastającą w nim złość i irytację. Miliony pytań bez odpowiedzi krążyły w jego myślach, a dziewczynka jedynie złapała go za rękę. Ot tak, po prostu, jak najlepszego przyjaciela. Wyciągnął z kurtki telefon i wybrał numer brata. 

- Bill, mówiłem ci, że w określonych godzinach nie masz do mnie dzwonić! Wiesz, że jestem … - nie mógł dokończyć, bo podenerwowany Bill wtrącił się w jego wypowiedź. 

- Wyślij mnie, błagam, do psychiatry, bo zwariowałem! – mruknął, ciągle idąc przed siebie – Jestem w Chicago, a na ulicy spotkałem swoją mini wersję. Dziewczynkę, około trzyletnią. Ma moje oczy, moje usta i nos. Toooom! Zwariowałem, naprawdę zwariowałem! 

- … W studio! – wpatrywał się z głupią miną w słuchawkę – czekaj, czekaj, chcesz mi powiedzieć, że wpadłeś i sam o tym nie wiedziałeś? – Tom zaśmiał się, choć jego bliźniakowi nie było do śmiechu – wiesz co, chyba naprawdę zwariowałeś, a coś ci się tylko przywidziało. Znajdź matkę tej małej, ochrzań ją, że stresuje mi brata i wróć do hotelu, jasne? Tego nam brakowało, byś zgubił się w innym mieście… – w odpowiedzi usłyszał tylko dźwięk rozłączanego połączenia. 

Maszerowali jeszcze przez jakiś czas, a Amanda wciąż mu się przyglądała. Uwielbiał dzieci i sam jeszcze kilka lat temu chciał zostać ojcem, ale ta piękna wizja zniknęła wraz z ucieczką Mii. Chwilę potem czyjaś dłoń niepewnie zacisnęła się na jego barku. Odwrócił się, a do jego nozdrzy dotarł znajomy zapach perfum Chanel. Przez chwilę oboje stali w ciszy. Ona nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. On nie wierzył, że przed nim stoi. Oboje nie wierzyli, że jeszcze kiedyś się spotkają, a jednak. Los przygotował dla nich to, na co oboje czekali, czego pragnęli, o czym marzyli. A potem nastała cisza, przerażająca cisza mieszająca się z ciemnością. 


Obudził się w małej, ale jasnej sypialni z widokiem na centrum miasta. Podniósł się i leniwie otworzył oczy, rozglądając się ciekawskim wzrokiem po pomieszczeniu. Oprócz dużego łóżka, na którym spał, była też komoda i toaletka z pufem. Na ścianie wisiało kilka ramek ze zdjęciami. Bez problemu rozpoznał na nich wesołą twarzyczkę małej Amandy. Przeniósł wzrok na okno, przez które wpadały pojedyncze promienie słońca. Na parapecie, oprócz dwóch pięknych wrzosów, dostrzegł zdjęcie w ramce. Pewnie nie zwróciłby na nie uwagi, gdyby nie to, że znajdował się na owej fotografii. Natychmiast wstał z łóżka, kierując się właśnie w stronę okna. Chwycił drżącymi dłońmi ramkę, bo wiedział, że to zdjęcie z dedykacją, które kiedyś jej podarował. Sprawnie wyjął fotografię z pozłacanej ramki – nie mylił się. 



Najukochańszej w dniu urodzin. 

Bill 



Wszystko działo się tak szybko, zbyt szybko, by mógł to racjonalnie wytłumaczyć. Najpierw to przywidzenie w parku, potem spotkanie z dziewczynką. No właśnie! Kim ona dla niego była? A może to dlatego Mia uciekała? Zdradziła go z jego bliźniakiem, zaszła w ciążę i uciekła! Tak, na pewno tak było! Poziom jego złości wzrósł maksymalnie, kiedy podświadomość postanowiła zakpić z niego i w myślach zobaczył, jak Tom kładzie swoje łapska na jej idealnym ciele. Przez drobne ciało Billa przeszedł dreszcz. Odwrócił się, kiedy poczuł znajomy zapach, a potem wszystko rozegrało się nie tak, jak to sobie wyobrażał. 

Przycisnął jej szczupłe ciało do ściany, a dłoń ułożył na biodrze. Gdzieś pomiędzy jej jękiem a jego przyśpieszonym oddechem zrzucił z niej koronkową koszulkę nocną, a drobne kobiece dłonie zsunęły jego bieliznę. Odnalazł jej malinowe usta, by po chwili łapczywie się w nie wpić. Całował ją tak, jakby za chwilę miał się skończyć świat. Ułożył się pomiędzy jej udami i jednym gwałtownym ruchem połączył ich spragnione ciała w jedność. Mia złapała go mocno za kark, wbijając paznokcie w delikatną skórę chłopaka. Kilka pchnięć starczyło, by chociaż na chwilę zaspokoić ich tęsknotę i długo skrywane pragnienia. Patrzył na blondynkę szeroko otwartymi oczami. Nie docierało do niego to, co przed chwilą się stało. Dał ponieść się emocjom i pożądaniu. Tęsknocie, która każdego kolejnego dnia bez niej wypalała większą dziurę w jego sercu. W myślach milion razy układał sobie scenariusz ich spotkania po latach. Miał zamiar ją okrzyczeć za to, że zostawiła go bez słowa, a tymczasem po prostu chciał czuć jej bliskość. Fizyczną bliskość, by nacieszyć się jej obecnością. 

- Musimy sobie dużo wyjaśnić – jej cichutki, drżący głos wypełnił panującą w pomieszczeni ciszę. Ułożył dłoń na jej mokrym od łez policzku. Czuł się cholernie szczęśliwy, tak szczęśliwy jak jeszcze nigdy. Mógł mieć tysiące, ba, miliony fanek na całym świecie, ale to właśnie obecność Mii była lekiem na całe zło. Uśmiechnął się do niej szeroko, po czym delikatnie, jakby obawiając się odrzucenia, musnął jej usta. Zobaczył to, na co czekał od tylu lat – jej przepiękny uśmiech. Najpiękniejszy uśmiech świata. Jego świata. 



- Tom, jestem taka szczęśliwa! – pisnęłam z radości, uwieszając się na bracie swojego chłopaka. Ten tylko popatrzył na mnie z szerokim uśmiechem i postukał się w czoło – No, co? – spojrzałam na niego z udawaną złością. Miałam ochotę tańczyć i śpiewać na cały głos – Nie cieszysz się, że zostaniesz wujkiem? – usiadłam na skórzanej sofie, a starszy Kaulitz bacznie mi się przyglądał. 


- Cieszę się, pewnie, że się cieszę! – klasnął w dłonie, a mnie zrobiło się jakoś lżej – ale wyobrażasz sobie naszą divę w roli ojca? – roześmiał się, a ja zmarszczyłam brwi, intensywnie myśląc. 


- Nie, nie wyobrażam, ale już ja go nauczę. Tom? – gitarzysta spojrzał na mnie, a ja wyjaśniłam mu, że oczekuję jego pomocy w zorganizowaniu kolacji – no i masz dowieść go na osiemnastą, tylko nie wygadaj mu się – zagroziłam mu palcem, a ten tylko pokiwał głową twierdząco. Wyszedł z małego, studyjnego pomieszczenia, zostawiając mnie samą. 

Patrzył na nią, nie wiedząc czego może spodziewać się w dalszej części jej opowieści. Faktycznie, tamtego wieczora mieli zjeść wspólnie z Tomem kolację. Och, i wyjaśniło się, że Amanda jest jego córką. Jak mógł podejrzewać ją o zdradę? Skarcił się w myślach i skinął głową, by kontynuowała. 

Siedziałam sama przez dobrą chwilę, gdy to pokoju wszedł David i Shiro. Oboje mieli grobowe miny, co wcale mi się nie podobało. Uśmiechnęłam się do nich, a Shiro tylko zamknął drzwi na klucz. 


- Słuchaj, nie mamy za dużo czasu – lodowaty ton głosu Davida przeraził mnie nie na żarty – słyszałem, że jesteś w ciąży – zrobił głupią minę, bo wydało się, że nas podsłuchiwali. 


- Sprawa jest prosta. Masz zniknąć z życia Billa raz na zawsze, jasne? – warknął Shiro, a po moim ciele przeszedł dreszcz. Przez chwilę zapomniałam języka w gębie – to twój numer konta? – David podsunął mi pod nos kartkę z rzędem cyfr. Skinęłam głową – jeszcze dzisiaj na tym koncie pojawi się ładna sumka, za którą masz ułożyć sobie życie z dala od LA, z dala od Billa, masz o nim zapomnieć.


- Dla-dlaczego? – pod moimi powiekami zaczęły zbierać się łzy. Nie chciałam płakać. Nie chciałam pokazywać, że jestem słaba, ale to było silniejsze ode mnie – wytłumaczcie mi dlaczego! – nie panowałam nad emocjami. Poczułam czyjąś dłoń na swoim policzku, a chwilę potem zakręciło mi się w głowie. 


- Cały ten wasz związek to jedna, wielka pomyłka! Myślisz, że jak wyjdzie na jaw twoja ciąża, ktoś nabierze się na tę ckliwą historyjkę, że Bill wciąż szuka miłości? Nie! Show-biznes jest okrutny, maleńka – poczułam jak Dave łapie mnie za brodę. Stał nade mną i śmiał się prosto w twarz. 


- Dla was liczy się tylko kasa! Gdzie w tym wszystkim czas na szczęście Billa?! – żałowałam, że po raz kolejny podniosłam głos. Drugi raz ciężka dłoń Shiro zderzyła się z moim, piekącym od poprzedniego uderzenia, policzkiem. 

Bill zacisnął mocno pięści. Nie wierzył to, że jego producenci byliby zdolni do takiego czegoś. Miał ochotę coś rozwalić, a dokładniej – te ich wymuskane buźki. Już wiedział, co zrobi zaraz po tym, jak wróci do Los Angeles… 


- Szczęście Billa? Phi, dobre sobie! Dla niego szczęściem są właśnie pieniądze! Nie udawaj, że zakochałaś się z nim, bo jest takim cudnym mężczyzną! Świat kręci się wokół pieniędzy, a takich laleczek jak ty, są miliony – warknął Shiro – dzisiaj wieczorem nie ma cię tu być, w innym razie pożałujesz. Ty i twój ukochany Billy – widzieli, że jestem przerażona. Wiedzieli jak mnie podejść, bym ich posłuchała. Słone łzy zalały moją twarz. Musiałam się usunąć, by temu, którego kocham, żyło się lepiej. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy z naszego mieszkania i wyszłam, zamykając za sobą rozdział, który miał trwać wiecznie. 

Usłyszała dźwięk rozbijanego szkła. Bill przez chwilę miotał się po saloniku, ale nie próbowała go powstrzymać. Dobrze wiedziała, jak jej ukochany radził sobie ze stresem. Po chwili jednak opadł na kanapę, podciągając cicho nosem. Nie wytrzymał tego napięcia. Pozwolił sobie na łzy, choć wcale nie chciał płakać. Nie w jej obecności. Mia usiadła obok niego, kładąc dłoń na mokrym policzku. Wtulił się w nią jak dziecko, wciąż nie mogąc uwierzyć, że ludzie, których uważał za naprawdę bliskich, zawiedli go w tak okrutny sposób. Wplótł dłoń w jej miękkie, jasne włosy, powoli się uspokajając. W jej ramionach był bezpieczny. Cokolwiek by się nie działo, jej delikatny dotyk zawsze koił zszargane nerwy wokalisty. 

Trwali tak jeszcze przez kilka minut, kiedy do pokoju z impetem wpadła roześmiana Amanda. Mia odsunęła się od chłopaka, siadając na fotelu w dalszej części salonu. Z tego miejsca mogła spokojnie obserwować, jak miłość jej życia wodzi wzorkiem za małą dziewczynką. Ich córeczką. Bill od razu się rozchmurzył, uśmiechając się tak szeroko, jak tylko potrafił. Mała wgramoliła się na jego kolana, wyczuwając więź łączącą ją z Billem. Wtuliła się ufnie w jego tors. Moment pojednania ojca z córką był naprawdę magiczny. Blondynka, choć nie chciała przerywać im tej wyjątkowej chwili, podeszła bliżej, by mocno objąć zarówno Amy jak i Billa. Nie mogła sobie wyobrazić lepszego rozpoczęcia dnia. 


Kilka dni później… 

Wpadł do studia, rzucając w kąt swoją kurtkę. Georg i Gustav, którzy pod nieobecność wokalisty przylecieli, by nagrać swoje partie na nadchodzącą płytę, patrzyli po sobie z dziwnymi minami. Jeszcze nigdy nie widzieli młodszego Kaulitza tak złego, choć znają się już tyle lat. Wymienili pytające spojrzenie, ale żaden z nich się nie odezwał. W niektórych sytuacjach Bill był nieobliczalny, a oboje przeczuwali, że to jeden z takich momentów. 

- Gdzie on jest? Gdzie, kurwa?! Zabiję gnoja! Zrobię z niego żywą tarczę! – krzyczał, otwierając po kolei wszystkie drzwi do pomieszczeń, w których ewentualnie mógłby znaleźć Shiro Gutzie – ich wieloletniego współpracownika i producenta. W końcu go znalazł. Siedział przed konsoletą mikserską, bawiąc się materiałem, który został już nagrany. Nim się odwrócił, wściekły Kaulitz wisiał już nad nim. Poczuł jak jego drobna, ale ozdobiona masą pierścionków dłoń zderza się z jego policzkiem. Raz, drugi, trzeci. Był w takim szoku, że nie potrafił się bronić. Do jego podświadomości docierały pojedyncze dźwięki, głównie kierowane pod jego adresem przekleństwa i obelgi. Uspokoił oddech, by jednym ruchem zablokować i skrępować wściekłego chłopaka. Powalił go na podłogę w taki sposób, że Bill nie mógł się ruszyć i tylko modlił się, żeby chrupnięcie, które usłyszał nie oznaczało złamanej ręki. 

- Co ty odpierdalasz?! – producent wysyczał mu do ucha, a jego ruchy ciągle były skrępowane. Wpatrywali się w siebie, normując swoje oddechy. Kilka chwil nieuwagi i to Kaulitz przodował nad zdezorientowanym Shiro. Przyparł go mocno do podłogi. 

- Ja?! To może mi wytłumaczysz, kto pozwalał ci ingerować w moje, powtarzam, w moje życie osobiste?! – zluzował swój mocny ucisk i wstał z podłogi – To bolało … W szczególności, że zawsze byłem wobec ciebie lojalny – spojrzał na niego spod kaskady długich rzęs, a jego wzrok pozbawiony był jakichkolwiek emocji – ale wiesz co? Shay powinna wiedzieć, że od dawna lubujesz się w młodych, chłopięcych tyłkach – zniżył głos, a Shiro głośno przełknął ślinę. Bingo! Uderzył w jego najczulszy punkt. Nikt, prócz Billa, nie znał jego osobistych preferencji – pójdę ci na rękę… - przesunął dłonią za uchem swojego producenta. Ten tylko mruknął rozkosznie, ale chwilę potem przybrał swoją maskę oschłego mężczyzny. Nie chciał mu pokazywać, że Bill działa na niego w TEN sposób – nie powiem nic Shay, ale ty zrzekniesz się, na moją korzyść, swoich dochodów ze sprzedaży płyty i przeprosisz Mię za to, że musiała tyle wycierpieć… 

Shiro od zawsze miał bzika na punkcie pieniędzy. Taplał się w luksusach i wiedział, że musi zgodzić się na słowa Billa. Nie wyobrażał sobie, że najbardziej skrywana tajemnica jego życia prywatnego mogłaby dotrzeć do osoby, którą kocha. Nienawidził Kaulitza za to, że znał ten pikantny szczegół i wykorzystał go właśnie teraz, kiedy po raz kolejny przegrał kolosalną sumę dolarów w kasynie. W żadnym innym okresie pieniądze nie były mu tak potrzebne, jak teraz, ale Shay była mu jedyną bliską osobą i nie mógł jej stracić. 

- Jesteś niesprawiedliwy! Wiesz, że mam finansowe problemy! – fuknął, choć na Billu nie zrobiło to żadnego wrażenia. Uśmiechnął się w tak perfidny, a zarazem tak seksowny sposób, że odjęło mu mowę. Shiro odwrócił speszony wzrok. 

- Odebrałeś mi osobę, którą kochałem, a teraz ja odbiorę ci to, co kochasz ty… Twoje. Pieniądze – zaakcentował ostatnie słowo i nie zaszczycając go kolejnym spojrzeniem, wyszedł z pomieszczenia. Dźwięk rozbijanego z impetem szkła rozniósł się po całym studio. 


Czternaście miesięcy później… 

Siedziała na puchatym fotelu, a promienie kalifornijskiego słońca muskały jej twarz. Od samego rana była cholernie spięta. Nie pomógł nawet masaż rozluźniający mięśnie. Żołądek podchodził jej do gardła, a pomyśleć, że do ślubu zostało jeszcze kilka długich godzin. Zatraciła się totalnie w swoich myślach. A co jak się rozmyśli? Co jeśli ucieknie? Co jeśli mu się nie spodobam? Z letargu wyrwał ją ciepły głos Natalie, przyjaciółki rodziny i makijażystki. Uśmiechnęła się szeroko, stawiając na podłodze ogromny kufer wypełniony kosmetykami najróżniejszych marek. Jej talię przepasał czarny pas wizażysty. 

- Sporo tego… - Mia zaśmiała się lekko, rozglądając się dokoła – a ja twierdziłam, że mam dużo kosmetyków – na jej twarzy pojawił się, po raz pierwszy tego dnia, szeroki uśmiech. Natalie odwzajemniła ten gest, szczerząc się jeszcze bardziej. Ułożyła na blacie kilkanaście różnych produktów – od bazy pod makijaż, podkładów, pudrów po cienie i tusze do rzęs. Jej ślubny makijaż miał być bardzo subtelny, ale na tyle widoczny, by nie zginął na zdjęciach. Oddała się w ręce Nat, bo wiedziała, że ta wyczaruje coś niesamowitego i nieskazitelnego. Nie myliła się. Spoglądała na siebie w lustrze, nie dowierzając. Jej niebieskie oczy idealnie komponowały się z odcieniami zimnego brązu i złota. Rzęsy, choć sztuczne, ciągle wyglądały naturalnie, a rumiane policzki idealnie wtapiały się w jej porcelanową karnację. 

- Nat, jesteś… O cholera… Jesteś cudotwórczynią! 


Zbliżała się godzina zero. Kręcił się w kółko po małym, przykościelnym pomieszczeniu, czując, że żołądek podchodzi mu do gardła. W ciągu dwudziestu minut wypalił chyba z pięć papierosów, by w pewien sposób sobie ulżyć, ale nic z tego. Denerwował się, a Tom zamiast go wspierać, naśmiewał się tylko, że jego młodszy braciszek na zawsze straci wolność. Chciał go palnąć, ale drżenie rąk było na tyle widoczne, że wepchnął je kieszeni, by dłużej nie musieć ich oglądać. Spojrzał w lustro. Wyglądał perfekcyjnie. Garnitur leżał na nim idealnie, jakby był skrojony właśnie na niego. Rozwichrzył trochę burzę blond włosów. Po raz ostatni sprawdził, czy przypadkiem nie zgubił gdzieś obrączek, po czym wraz z drużbami udał się do niewielkiego kościoła na obrzeżach Los Angeles. 

Nie mogli lepiej wybrać. Kościół wyróżniał się swoją prostotą i wewnętrznym minimalizmem. Na ten szczególny dzień przyozdobiony został beżowym jedwabiem i masą herbacianych róż. Jej ulubionych kwiatów. Przez całą długość kościoła rozciągał się beżowy dywan, a zaraz przy wejściu do nawy znajdował się drewniany łuk ozdobiony różami i bawełnianymi lampeczkami. Bliżej ołtarza ustawione zostały dwa krzesła pokryte tym samym jedwabnym materiałem i przyozdobione białą kokardą tak, by wszystko idealnie ze sobą komponowało. Pierwsi goście zaczęli się schodzić, choć nie było to wybitnie duże wesele. Najbliższa rodzina, przyjaciele i kilkoro ludzi z wytwórni. 

Im bliżej do siedemnastej, tym bardziej się denerwował, a jego oddech stał się wyraźnie przyśpieszony. Wszyscy zaproszeni goście czekali już w kościele, a druhny i drużbowie ruszyli, by zając swoje miejsca. Poprawił garnitur i sam udał się w kierunku ołtarza. Posłał blady uśmiech swojej rodzicielce, która odwzajemniła gest i mocniej przytuliła swoją wnuczkę, ubraną w brzoskwiniową sukienkę i balerinki w podobnym odcieniu. Wyglądała jak księżniczka, ale to, co zobaczył kilka minut później, prawie przyprawiło go o zawał. W jednym momencie wszystkie pary oczu skierowały się ku wejściu do kościoła. Dostrzegł jej piękną, białą sukienkę, a w jego oczach pojawiły się łzy. Łzy szczęścia. Rozbrzmiał Marsz Mendelsona, a Mia dumnie kroczyła obok swojego ojca. 

Była coraz bliżej… i bliżej… i bliżej… 

Stanęła obok niego, a Bill mocniej chwycił jej drobną dłoń. Spojrzał w przepełnione miłością niebieskie oczy swojej przyszłej żony. Nie wierzył to. Nie wierzył, że to dzieje się naprawdę, a Mia za chwile zostanie Panią Kaulitz. Widział, że druhny powstrzymywały się od płaczu, a drużbowie cieszyli się jego szczęściem. Sam o mały włos się nie rozpłakał. Minęło kilka chwil, gdy jego drżący od emocji głos, wypełnił mury kościoła. 

- Ja, Bill, biorę sobie Ciebie Mia za żonę i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci – mówiąc, patrzył Mii prosto w oczy, po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Uśmiechnęła się. 

- Ja, Mia, biorę sobie Ciebie Bill za męża i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci – nie panowała nad emocjami. Delikatnym ruchem dłoni otarł jej łzy, by po chwili wsunąć na jej palec serdeczny grawerowaną obrączkę z białego złota. Chwyciła za obrączkę przeznaczoną dla mężczyzny i wsunęła ją, patrząc mu w oczy – Bill, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego – brązowe tęczówki po raz kolejny zalały się łzami. Chwilę potem ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku, a po kościele rozniosły się wielkie brawa. Trwali tak przez chwilę, napawając się swoimi pocałunkami. 

- Kocham cię… Tak bardzo cię kocham – szepnął jej wprost do ust.

_____________________________________________________________

I tutaj kończy się historia Billa, Mii i Amandy. Mam nadzieję, że losy moich bohaterów przypadły Ci do gustu :) A i mam wielką prośbę - jeśli przeczytałaś to opowiadanie, zostaw po sobie jakiś ślad, cokolwiek, nawet jedno słowo. Chcę wiedzieć, że nie piszę sama dla siebie i ktoś tutaj ze mną jest. 

Pozdrawiam cieplutko! 

Martie

8 komentarzy:

  1. Ja płaczę :""')
    To było piękne, nic dodać nic ująć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie płacz! :)))) To opowiadanie z happy-endem, nie powinnaś płakać! :)))

      Dziękuję za Twój komentarz. Cieszę się bardzo, bardzo, że to opowiadanie przypadło Ci do gustu!

      Usuń
  2. Przepiekne !
    Byłam bliska płaczu.

    www.my-passion-foto.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne ♡ Ale, jak dlamnie, Bill mógł bardziej przywalić Shiro :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że moja historia Ci się spodobała! :)

      Shiro i tak dostał to, na co zasługiwał :D Po co się bardziej znęcać, gdy Bill odebrał mu to, co tak bardzo kocha!

      Usuń
  4. Fajne, lubię jednoczęściowki;)

    OdpowiedzUsuń
  5. To było po prostu piękne. Jesteś genialna, naprawdę. Naczytałam się wiele opowiadań i zazwyczaj nie czytam zwykłych FFTH, bo lubuję się bardziej w twincestach. Ale to... O matko, brak mi słów. Może nie płakałam, ale wzruszyłam się i miałam ciarki na plecach, zwłaszcza, jak doszłam do momentu ich ślubu. Na pewno będę zaglądać tu dość często, bo warto. I postaram się przeczytać resztę twoich opowiadań na tym blogu, które również postaram się skomentować.
    Weny życzę do więcej takich świetnych tekstów.

    No i zapraszam do siebie i Czaki. Piszemy razem twincest, może ci się spodoba, jeśli do Nas zajrzysz: http://without-you-i-disappear.blogspot.com/

    Pozdrawiam serdecznie,
    Joll.

    OdpowiedzUsuń