piątek, 7 listopada 2014

on nie może odejść

___________________________________________

Obudził się, kiedy promienie kalifornijskiego słońca wdarły się do ich wspólnej sypialni przez uchylone okno. Mruknął niezadowolony, przeciągając się wśród satynowej pościeli. Jego dłoń automatycznie wylądowała na miejscu, gdzie zawsze spał jego partner – było jeszcze ciepłe, co znaczyło, że Bill wstał całkiem niedawno. Uśmiechnął się, po czym jednym, zwinnym ruchem podniósł się z łóżka. Wsunął stopy w miękkie kapcie i rozejrzał się, by odszukać koszulkę, którą wczorajszego wieczora w porywie namiętności, zrzucił z niego blondyn. Nigdzie jej nie dostrzegł, ale domyślił się, że pewnie zobaczy Billa paradującego w niej po kuchni. Oczami wyobraźni już widział, jak zsuwa ją z chudego ciała chłopaka i sadza go na kuchennym blacie. Ughh, Tom! Jeszcze ci mało?! Skarcił się w myślach i udał w kierunku kuchni, skąd dobiegały ciche odgłosy radia i pomruki Billa. Stanął w futrynie obserwując, jak blondyn poruszał biodrami w rytm muzyki i śpiewał pod nosem. Miał na sobie jego koszulkę, która – fakt - wisiała na jego szczupłym ciele, zakrywając pośladki – ale wyglądała na nim oszałamiająco. Szatyn cichutko pokonał dystans dzielący go od Billa i ułożył swoje duże, silne dłonie na biodrach chłopaka. Ten podskoczył wystraszony, a nóż, którym kroił pomidora, upadł na kafelkową podłogę.

- Czy ty jesteś normalny?! – blondyn syknął wściekle, odwracając się w kierunku rozhasanego Toma. Jego grobowa mina jeszcze bardziej rozśmieszyła szatyna, który w geście obrony ucałował drżące ze zdenerwowania, malinowe usta Billa – mhmmm, wariat… - mruknął przeciągle, jeszcze bardziej przybliżając do siebie Toma. Wsunął szczupłe palce w rozpuszczone włosy swojego mężczyzny i pogłębił pocałunek. Kilka sekund namiętnej pieszczoty wystarczyło, by oboje poczuli fale rozchodzącego się w podbrzuszu gorąca. Oderwali się od siebie, a ich zaróżowione policzki idealnie współgrały z pastelowym wystrojem aneksu kuchennego. Każdy z nich zajął się czymś, byleby tylko odepchnąć od siebie niegrzeczne myśli – Tom nastawił wodę na kawę i do wysokich, białych kubków nasypał solidną porcję rozpuszczalnej kawy, z kolei Bill dokończył krojenie pomidorów, by starannie ułożyć je na wcześniej przygotowanych kanapkach z szynką i serem. Talerz z jedzeniem wylądował na drewnianym stole, a chwilę potem Tom ustawił obok niego dwa kubki z gorącą kawą. Jedną białą z odrobiną cukru dla Billa i czarną dla siebie. Uśmiechnął się szeroko do chłopaka pochłoniętego jedzeniem kanapki.

- Smacznego! – wyszczerzył zęby w jeszcze większym uśmiechu i zatopił wargi w życiodajnej cieczy. Lekko gorzkawy smak kawy zawsze stawiał go na nogi, nieważne jak długą i jak intensywną noc  miał za sobą. Dłuższą chwilę przyglądał się jedzącemu chłopakowi. Był piękny. Jego muśnięta słońcem skóra idealnie współgrała z jasnymi włosami, a brązowe oczy dodawały mu tajemniczości. W dodatku ten uśmiech – tak szeroki, że czasami w momentach napadu niekontrolowanej głupawki przypominał Azjatę. Kochał go całym sobą. Tak, Tom Kaulitz powszechnie znany jako kobieciarz i flirciarz zakochał się w mężczyźnie, ale to nie było ważne. Ważne było to, że byli dla siebie całym światem. Byli jak najbardziej zgodne rodzeństwo, jak najlepsi przyjaciele. Z rozmyśleń wyrwał go Bill machający mu przed oczyma kanapką. Posłusznie otworzył usta i ugryzł kawałek białego pieczywa. Chwilę potem pomidorowy sok spływał pomiędzy długimi palcami blondyna. Ten tylko bezpardonowo wsunął dwa palce do ust i oblizał czerwonawą ciecz. O cholera! W tym ruchu było tyle erotyzmu, aż coś ponownie zapulsowało w jego podbrzuszu. Nim się zorientował, Bill uciekł do łazienki, a on siedział na niewygodnym, kuchennym krześle, wpatrując się w swój rosnący problem. Przeklęcie seksowny Bill!

*

Było już po dziesiątej, kiedy leniwie zsunął się z kanapy, by ogarnąć się do wyjazdu. Czekała go co najmniej czterogodzinna jazda z Los Angeles do stolicy stanu, Sacramento. Wymyślił sobie, że pobawi się w mechanika i wymieni kilka części w swoim sportowym aucie, a tylko tam znalazł interesujące go części. Rozejrzał się po przestronnym salonie, dostrzegając siedzącego w fotelu Billa. Miał dziwną minę i widocznie nerwowo oddychał. Podszedł do blondyna, zmuszając go, by na niego spojrzał. Dwie pary brązowych tęczówek przenikały się wzajemnie.

- Znów miałem te dziwne bóle w okolicy klatki piersiowej… - przesunął palcami po zmiętym materiale białej koszulki – ostatnim razem, kiedy się pojawiły, miałeś stłuczkę, a innym razem, o mały włos, jakiś debil nie przejechał cię na pasach… - spojrzał na Toma wzrokiem pełnym troski i przerażenia. Jego intuicja jeszcze nigdy go nie zawiodła, a czuł, że dzisiaj wydarzy się coś złego. Szatyn pokręcił z dezaprobatą głową, siadając na podłodze obok swojego chłopaka.

- Przesadzasz, Billy – uśmiechnął się lekko, chociaż sam był przerażony. Nie byli ze sobą spokrewnieni, ale zdarzało się, że jeden z nich przeczuwał nagłe wypadki. Starał się odgonić od siebie te złe myśli, by pocieszyć partnera. Nie szło mu najlepiej, a kiedy zobaczył w oczach Billa łzy, nie wytrzymał. Przytulił go mocno, głaszcząc po plecach i głowie. Był bezbronny i wystraszony. A co jeśli jego przeczucia były prawdziwe i Tomowi stanie się coś złego?

- Jadę z tobą… - szepnął na tyle cicho, by Tom go usłyszał. Momentalnie przeszedł go dreszcz. Pokręcił przecząco głową i odsunął się na kilka centymetrów od drżącego ciała blondyna.

- Nie ma mowy! Nawet o tym nie myśl! – podniósł głos, choć nie chciał na niego krzyczeć. Nie teraz, kiedy jego ukochany martwił się o jego życie. Skarcił się w myślach, a Bill wpatrywał się w niego swoimi dużymi oczyma pełnymi łez – Billy, będę na siebie uważał – mruknął łagodnie, scałowując mokre ślady z jego policzków. Położył delikatnie dłonie na miejscu, które jeszcze kilka minut temu boleśnie pulsowało. Przesuwał nimi po chudej, ale umięśnionej klatce piersiowej Billa, masując ją delikatnie. Szeptał mu do ucha, by załagodzić w nim negatywne emocje. Chwilę potem maszerował już do sypialni, trzymając na rękach śpiącego chłopaka. Ułożył go po jego stronie łóżka i szczelnie okrył kołdrą. Ucałował czoło i wyszedł, cichutko zamykając za sobą drzwi.

*

Tom. Krew. Dużo krwi. Niemoc. Krzyczał, choć z jego ust nie padały żadne słowa. Biegł, ale ciągle stał w miejscu. Chciał mu pomóc, ale nie mógł. Patrzył, jak ukochany mężczyzna cierpi. Był bezsilny. Był skuty w łańcuchy, których nie mógł rozerwać. Tom umierał. Widział jego błogi uśmiech i poczucie bezpieczeństwa wymalowane na twarzy. Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały, a potem tak piękne, brązowe tęczówki schowały się za opadającymi powiekami. Jego Tom umarł. Odszedł na zawsze.

- NIEEEEEE! – obudził się z krzykiem, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Ten sen był tak realistyczny… Dokładnie widział w nim zakrwawione ciało Toma, jego oczy błagające o pomoc i moment, w którym serce przestało bić. Rozejrzał się po pokoju. Na dworze powoli się ściemniało, a w mieszkaniu panowała grobowa cisza. Wstał z łóżka, choć ledwo trzymał się na nogach. Swoje kroki skierował do salonu, gdzie zostawił telefon. Chwycił go w dłonie – pięć nieodebranych połączeń. Tom do niego dzwonił. Uśmiechnął się szeroko, a całe skumulowane w nim ciśnienie opadło. On żył, a jego przeczucia okazały się mylne. Wybrał tak dobrze sobie znany numer chłopaka. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Po czwartym ktoś odebrał. Ktoś, kto nie był Tomem. Poznał ten głos.

- W końcu, Trümper! Ile można do ciebie dzwonić? – podenerwowany głos Georga Listinga przeszył go na wskroś. Jeszcze nigdy nie słyszał, by ten zielonooki mężczyzna był czymś tak zdenerwowany. Poczuł dziwne ukłucie w klatce piersiowej, a jego dłonie zaczęły się pocić.

- Co jest? – starał się, aby jego głos brzmiał naturalnie, ale skumulowane w nim emocje mu na to nie pozwalały. Cały dygotał z zimna.

- Tom miał wypadek… Znaczy, razem mieliśmy, bo jechałem z nim…  – Billowi zrobiło się słabo i czarno przed oczyma. Tom. Wypadek. Wypadek. Krew. Wszystkie jego myśli krążyły wokół słów Georga, który jeszcze przez chwilę rozmawiał z blondynem, a raczej z takie miał wrażenie, że z nim rozmawia. Bill wystrzelił z mieszkania, jak z procy, o mały włos nie spadając ze schodów. Wsiadł do swojego auta, którym nie jeździł wieki i z piskiem opon opuścił garaż. W ciągu tej kilkuminutowej drogi, która dla niego trwała całą wieczność, złamał tyle przepisów drogowych, że z powodzeniem mógłby odebrać nagrodę dla Najgorszego Kierowcy Ameryki.

Wbiegł na oddział ratunkowy, potrącając przy tym młodą kobietę. Rzucił jej jedynie przepraszające spojrzenie, a chwilę potem zderzył się z czyimś umięśnionym ciałem. Uniósł powieki i spojrzał na poranioną twarz Georga. Kilka szwów na skroni, parę siniaków i złamana prawa ręka. Wolał nie myśleć, w jakim stanie był jego ukochany Tommy.

- Sala dziewiętnaście, na końcu korytarza, obok łazienki – Georg spojrzał na zapłakaną twarz chłopaka i poklepał go po plecach. Będzie dobrze. Musi być. On nie może odejść. Będzie dobrze. Te dwa słowa powtarzał sobie jak mantrę. Szedł powoli, choć chciał biec. Nie miał na to siły. Oparł się o ścianę, by uspokoić oddech. Nie mógł pokazać Tomowi, jak słaby był. Chciał być silny. Dla niego.

*

Pik. Pik. Pik. Otworzył powoli oczy, a kilka sekund później gwałtownie je zamknął. Światło wypełniające pomieszczenie było dla niego zbyt ostre. Leżał tak jeszcze chwilę, nasłuchując szpitalnych odgłosów. Był podłączony do jakiejś aparatury, której nazwy nie pamiętał. Rozejrzał się po sterylnie białym pomieszczeniu, choć każdy najmniejszy ruch strasznie go bolał. Uśmiechnął się delikatnie, dostrzegając głowę śpiącego chłopaka ułożoną na wysokości podbrzusza. Dłoń Billa wpleciona była w jego własną. Miał ochotę krzyczeć z radości. Żył, choć w pewnej chwili pomyślał nawet, że trafił do piekła. Czuł dziwną nicość i pustkę, a zamiast białego światła w tunelu, widział jedynie ciemność. Niezbyt dużo pamiętał. To był ułamek sekundy, kiedy rozpędzone sportowe auto jechało wprost na nich. Paniczny ryk Georga, adrenalina buzująca w jego żyłach i agresywne manewry kierownicą. Huk! Tracąc przytomność słyszał jeszcze przerażony głos przyjaciela i głośny szloch Billa. Bill. Jego kochany blondyn. Jak mógłby go zostawić? Nie mógł odejść…

Pod ciężkimi powiekami zaczęły zbierać się łzy. Poczuł coś, czego kompletnie się nie spodziewał. Jeszcze przed kilkoma minutami Bill smacznie spał, a teraz siedział obok niego, gładząc mokre od potu czoło. Uśmiechał się, choć był to uśmiech pełen bólu, a na jego policzkach wciąż widniały zaschnięte ślady łez. Wyglądał tak niewinnie.

- Obiecałeś, że będziesz na siebie uważał… - cichy, pełen emocji głos Billa wypełnił szpitalną salę. Co powinien mu odpowiedzieć? Że miał rację? Miał cholerną rację, kolejny raz. Kolejny raz go zawiódł, ale przecież tego nie chciał. Przymknął z żalem powieki, pozwalając sobie na łzy. To pierwszy raz, kiedy tak otwarcie przy nim płakał. Szlochał, a drżąca dłoń Billa gładziła go po policzku. Chciał powiedzieć mu całą prawdę, która z każdą minutą bolesnej świadomości, coraz bardziej do niego docierała. Chciał mu powiedzieć, że chwilę przed wypadkiem coś tchnęło go, by zapiąć pasy. Zignorował to. Nigdy ich nie zapinał, więc po co miałby zrobić to teraz?

- Przepraszam… Przepraszam za wszystko, Billy – wychrypiał pomiędzy spazmatycznym płaczem. Kolejna fala dreszczy połączona z ostrym bólem w klatce piersiowej zawładnęła jego ciałem. Powoli tracił kontakt z rzeczywistością. Krzyk Billa. Kolejny głośny wrzask. Patrzył w sufit, bo nie mógł znieść zapłakanego wzroku kochanka. Raz! Dwa! Trzy! Prąd przeszył go w kilku miejscach.

- Tracimy go! Jeszcze raz! Raz! Dwa! Trzy! – błogość ogarniała jego umysł, a ciało z każdą sekundą stawało się coraz lżejsze. Unosił się ku górze, obserwując swoje ciało – No dalej, Tom! Cholerne serce, zacznij bić, bo masz dla kogo! – ktoś krzyczał, choć nie znał tego głosu.

Dostrzegł Georga tulącego do siebie roztrzęsionego Billa i kilku ratowników. Blondyn chwiejnym krokiem podszedł do łóżka i ucałował jego czoło. Chwycił mocno bezwładną dłoń, chcąc jak najdłużej czuć jego obecność. Serce nie podjęło samodzielnej pracy, musiał się z nim pożegnać. Do ostatniej chwili wierzył, że Tom z tego wyjdzie, a za chwilę będą śmiać się z jego głupoty i brawury. Wierzył, że jego dobitna reprymenda coś zmieni i następnym razem szatyn będzie ostrożniejszy. Wierzył, że jeszcze poczuje jego pełne wargi na swoich ustach i zatraci się w jego ramionach. On odszedł. Zostawił go samego. Z pękniętym sercem.

Jak to jest, że kiedy w końcu jesteśmy szczęśliwi, podstępny los zabiera nam to szczęście w najmniej oczekiwanym momencie? Staramy się ułożyć sobie życie u boku osoby, która w ciągu kilku chwil staje się jedynie mglistym wspomnieniem. Wspomnienia. To jedyne, co nam pozostało i nikt, absolutnie nikt ich nam nie zabierze. I choć pustka po śmierci kogoś bliskiego jest przytłaczająca, założę się, że ten ktoś nie chciałby, żebyśmy wciąż płakali i popadali w skrajności w skrajność. Na pewno życzyłby sobie, byśmy byli szczęśliwi. Każdy zasługuje na odrobinę radości.

____________________________________________________________________________

Przepraszam, nie mogłam inaczej zakończyć tego opowiadania... 

3 komentarze:

  1. Ryczę, no bez jaj, ryczę! A rzadko zdarza mi się wzruszać czytając opowiadania. Wyobraziłam sobie Toma... w końcowej scenie i nie mogę. Po prostu nie mogę. Nie dołuj mnie więcej...

    PS. Ale było pięknie!

    P.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam pojęcia co napisać. Strasznie to krótkie - może dlatego jakoś specjalnie się nie wzruszyłam... Jednak szkoda mi Billa. Jak zwykle Tom musiał zgrywać bohatera i nie posłuchać się swego ukochanego... Szkoda. Bo byli ze sobą naprawdę szczęśliwi...
    Huh, to wszystko, co teraz mogę ci napisać.
    Weny, na następne dzieła. ;)

    Pozdrawiam serdecznie,
    Joll.

    OdpowiedzUsuń