___________________________________________
- Czy ty jesteś normalny?! –
blondyn syknął wściekle, odwracając się w kierunku rozhasanego Toma. Jego
grobowa mina jeszcze bardziej rozśmieszyła szatyna, który w geście obrony
ucałował drżące ze zdenerwowania, malinowe usta Billa – mhmmm, wariat… -
mruknął przeciągle, jeszcze bardziej przybliżając do siebie Toma. Wsunął
szczupłe palce w rozpuszczone włosy swojego mężczyzny i pogłębił pocałunek.
Kilka sekund namiętnej pieszczoty wystarczyło, by oboje poczuli fale
rozchodzącego się w podbrzuszu gorąca. Oderwali się od siebie, a ich
zaróżowione policzki idealnie współgrały z pastelowym wystrojem aneksu
kuchennego. Każdy z nich zajął się czymś, byleby tylko odepchnąć od siebie
niegrzeczne myśli – Tom nastawił wodę na kawę i do wysokich, białych kubków
nasypał solidną porcję rozpuszczalnej kawy, z kolei Bill dokończył krojenie
pomidorów, by starannie ułożyć je na wcześniej przygotowanych kanapkach z
szynką i serem. Talerz z jedzeniem wylądował na drewnianym stole, a chwilę
potem Tom ustawił obok niego dwa kubki z gorącą kawą. Jedną białą z odrobiną
cukru dla Billa i czarną dla siebie. Uśmiechnął się szeroko do chłopaka
pochłoniętego jedzeniem kanapki.
- Smacznego! – wyszczerzył zęby w
jeszcze większym uśmiechu i zatopił wargi w życiodajnej cieczy. Lekko gorzkawy
smak kawy zawsze stawiał go na nogi, nieważne jak długą i jak intensywną
noc miał za sobą. Dłuższą chwilę
przyglądał się jedzącemu chłopakowi. Był piękny. Jego muśnięta słońcem skóra
idealnie współgrała z jasnymi włosami, a brązowe oczy dodawały mu
tajemniczości. W dodatku ten uśmiech – tak szeroki, że czasami w momentach
napadu niekontrolowanej głupawki przypominał Azjatę. Kochał go całym sobą. Tak,
Tom Kaulitz powszechnie znany jako kobieciarz i flirciarz zakochał się w
mężczyźnie, ale to nie było ważne. Ważne było to, że byli dla siebie całym
światem. Byli jak najbardziej zgodne rodzeństwo, jak najlepsi przyjaciele. Z
rozmyśleń wyrwał go Bill machający mu przed oczyma kanapką. Posłusznie otworzył
usta i ugryzł kawałek białego pieczywa. Chwilę potem pomidorowy sok spływał
pomiędzy długimi palcami blondyna. Ten tylko bezpardonowo wsunął dwa palce do
ust i oblizał czerwonawą ciecz. O cholera! W tym ruchu było tyle erotyzmu, aż
coś ponownie zapulsowało w jego podbrzuszu. Nim się zorientował, Bill uciekł do
łazienki, a on siedział na niewygodnym, kuchennym krześle, wpatrując się w swój
rosnący problem. Przeklęcie seksowny Bill!
*
Było już po dziesiątej, kiedy
leniwie zsunął się z kanapy, by ogarnąć się do wyjazdu. Czekała go co najmniej czterogodzinna
jazda z Los Angeles do stolicy stanu, Sacramento. Wymyślił sobie, że pobawi się
w mechanika i wymieni kilka części w swoim sportowym aucie, a tylko tam znalazł
interesujące go części. Rozejrzał się po przestronnym salonie, dostrzegając
siedzącego w fotelu Billa. Miał dziwną minę i widocznie nerwowo oddychał.
Podszedł do blondyna, zmuszając go, by na niego spojrzał. Dwie pary brązowych
tęczówek przenikały się wzajemnie.
- Znów miałem te dziwne bóle w
okolicy klatki piersiowej… - przesunął palcami po zmiętym materiale białej
koszulki – ostatnim razem, kiedy się pojawiły, miałeś stłuczkę, a innym razem,
o mały włos, jakiś debil nie przejechał cię na pasach… - spojrzał na Toma wzrokiem
pełnym troski i przerażenia. Jego intuicja jeszcze nigdy go nie zawiodła, a
czuł, że dzisiaj wydarzy się coś złego. Szatyn pokręcił z dezaprobatą głową,
siadając na podłodze obok swojego chłopaka.
- Przesadzasz, Billy – uśmiechnął
się lekko, chociaż sam był przerażony. Nie byli ze sobą spokrewnieni, ale
zdarzało się, że jeden z nich przeczuwał nagłe wypadki. Starał się odgonić od
siebie te złe myśli, by pocieszyć partnera. Nie szło mu najlepiej, a kiedy
zobaczył w oczach Billa łzy, nie wytrzymał. Przytulił go mocno, głaszcząc po
plecach i głowie. Był bezbronny i wystraszony. A co jeśli jego przeczucia były
prawdziwe i Tomowi stanie się coś złego?
- Jadę z tobą… - szepnął na tyle
cicho, by Tom go usłyszał. Momentalnie przeszedł go dreszcz. Pokręcił przecząco
głową i odsunął się na kilka centymetrów od drżącego ciała blondyna.
- Nie ma mowy! Nawet o tym nie
myśl! – podniósł głos, choć nie chciał na niego krzyczeć. Nie teraz, kiedy jego
ukochany martwił się o jego życie. Skarcił się w myślach, a Bill wpatrywał się
w niego swoimi dużymi oczyma pełnymi łez – Billy, będę na siebie uważał –
mruknął łagodnie, scałowując mokre ślady z jego policzków. Położył delikatnie
dłonie na miejscu, które jeszcze kilka minut temu boleśnie pulsowało. Przesuwał
nimi po chudej, ale umięśnionej klatce piersiowej Billa, masując ją delikatnie.
Szeptał mu do ucha, by załagodzić w nim negatywne emocje. Chwilę potem
maszerował już do sypialni, trzymając na rękach śpiącego chłopaka. Ułożył go po
jego stronie łóżka i szczelnie okrył kołdrą. Ucałował czoło i wyszedł, cichutko
zamykając za sobą drzwi.
*
Tom. Krew. Dużo krwi. Niemoc. Krzyczał, choć z jego ust nie padały
żadne słowa. Biegł, ale ciągle stał w miejscu. Chciał mu pomóc, ale nie mógł.
Patrzył, jak ukochany mężczyzna cierpi. Był bezsilny. Był skuty w łańcuchy,
których nie mógł rozerwać. Tom umierał. Widział jego błogi uśmiech i poczucie
bezpieczeństwa wymalowane na twarzy. Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały,
a potem tak piękne, brązowe tęczówki schowały się za opadającymi powiekami.
Jego Tom umarł. Odszedł na zawsze.
- NIEEEEEE! – obudził się z
krzykiem, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Ten sen był tak
realistyczny… Dokładnie widział w nim zakrwawione ciało Toma, jego oczy
błagające o pomoc i moment, w którym serce przestało bić. Rozejrzał się po
pokoju. Na dworze powoli się ściemniało, a w mieszkaniu panowała grobowa cisza.
Wstał z łóżka, choć ledwo trzymał się na nogach. Swoje kroki skierował do
salonu, gdzie zostawił telefon. Chwycił go w dłonie – pięć nieodebranych
połączeń. Tom do niego dzwonił. Uśmiechnął się szeroko, a całe skumulowane w
nim ciśnienie opadło. On żył, a jego przeczucia okazały się mylne. Wybrał tak
dobrze sobie znany numer chłopaka. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci. Po czwartym
ktoś odebrał. Ktoś, kto nie był Tomem. Poznał ten głos.
- W końcu, Trümper! Ile można do
ciebie dzwonić? – podenerwowany głos Georga Listinga przeszył go na wskroś. Jeszcze
nigdy nie słyszał, by ten zielonooki mężczyzna był czymś tak zdenerwowany.
Poczuł dziwne ukłucie w klatce piersiowej, a jego dłonie zaczęły się pocić.
- Co jest? – starał się, aby jego
głos brzmiał naturalnie, ale skumulowane w nim emocje mu na to nie pozwalały.
Cały dygotał z zimna.
- Tom miał wypadek… Znaczy, razem
mieliśmy, bo jechałem z nim… – Billowi
zrobiło się słabo i czarno przed oczyma. Tom.
Wypadek. Wypadek. Krew. Wszystkie jego myśli krążyły wokół słów Georga,
który jeszcze przez chwilę rozmawiał z blondynem, a raczej z takie miał
wrażenie, że z nim rozmawia. Bill wystrzelił z mieszkania, jak z procy, o mały
włos nie spadając ze schodów. Wsiadł do swojego auta, którym nie jeździł wieki
i z piskiem opon opuścił garaż. W ciągu tej kilkuminutowej drogi, która dla niego
trwała całą wieczność, złamał tyle przepisów drogowych, że z powodzeniem mógłby
odebrać nagrodę dla Najgorszego Kierowcy Ameryki.
Wbiegł na oddział ratunkowy,
potrącając przy tym młodą kobietę. Rzucił jej jedynie przepraszające
spojrzenie, a chwilę potem zderzył się z czyimś umięśnionym ciałem. Uniósł
powieki i spojrzał na poranioną twarz Georga. Kilka szwów na skroni, parę
siniaków i złamana prawa ręka. Wolał nie myśleć, w jakim stanie był jego
ukochany Tommy.
- Sala dziewiętnaście, na końcu
korytarza, obok łazienki – Georg spojrzał na zapłakaną twarz chłopaka i
poklepał go po plecach. Będzie dobrze.
Musi być. On nie może odejść. Będzie dobrze. Te dwa słowa powtarzał sobie
jak mantrę. Szedł powoli, choć chciał biec. Nie miał na to siły. Oparł się o
ścianę, by uspokoić oddech. Nie mógł pokazać Tomowi, jak słaby był. Chciał być
silny. Dla niego.
*
Pik. Pik. Pik. Otworzył powoli
oczy, a kilka sekund później gwałtownie je zamknął. Światło wypełniające
pomieszczenie było dla niego zbyt ostre. Leżał tak jeszcze chwilę, nasłuchując
szpitalnych odgłosów. Był podłączony do jakiejś aparatury, której nazwy nie
pamiętał. Rozejrzał się po sterylnie białym pomieszczeniu, choć każdy
najmniejszy ruch strasznie go bolał. Uśmiechnął się delikatnie, dostrzegając
głowę śpiącego chłopaka ułożoną na wysokości podbrzusza. Dłoń Billa wpleciona
była w jego własną. Miał ochotę krzyczeć z radości. Żył, choć w pewnej chwili
pomyślał nawet, że trafił do piekła. Czuł dziwną nicość i pustkę, a zamiast
białego światła w tunelu, widział jedynie ciemność. Niezbyt dużo pamiętał. To
był ułamek sekundy, kiedy rozpędzone sportowe auto jechało wprost na nich. Paniczny
ryk Georga, adrenalina buzująca w jego żyłach i agresywne manewry kierownicą.
Huk! Tracąc przytomność słyszał jeszcze przerażony głos przyjaciela i głośny
szloch Billa. Bill. Jego kochany blondyn. Jak mógłby go zostawić? Nie mógł
odejść…
Pod ciężkimi powiekami zaczęły
zbierać się łzy. Poczuł coś, czego kompletnie się nie spodziewał. Jeszcze przed
kilkoma minutami Bill smacznie spał, a teraz siedział obok niego, gładząc mokre
od potu czoło. Uśmiechał się, choć był to uśmiech pełen bólu, a na jego
policzkach wciąż widniały zaschnięte ślady łez. Wyglądał tak niewinnie.
- Obiecałeś, że będziesz na
siebie uważał… - cichy, pełen emocji głos Billa wypełnił szpitalną salę. Co powinien
mu odpowiedzieć? Że miał rację? Miał cholerną rację, kolejny raz. Kolejny raz
go zawiódł, ale przecież tego nie chciał. Przymknął z żalem powieki, pozwalając
sobie na łzy. To pierwszy raz, kiedy tak otwarcie przy nim płakał. Szlochał, a
drżąca dłoń Billa gładziła go po policzku. Chciał powiedzieć mu całą prawdę,
która z każdą minutą bolesnej świadomości, coraz bardziej do niego docierała.
Chciał mu powiedzieć, że chwilę przed wypadkiem coś tchnęło go, by zapiąć pasy.
Zignorował to. Nigdy ich nie zapinał, więc po co miałby zrobić to teraz?
- Przepraszam… Przepraszam za
wszystko, Billy – wychrypiał pomiędzy spazmatycznym płaczem. Kolejna fala
dreszczy połączona z ostrym bólem w klatce piersiowej zawładnęła jego ciałem.
Powoli tracił kontakt z rzeczywistością. Krzyk Billa. Kolejny głośny wrzask.
Patrzył w sufit, bo nie mógł znieść zapłakanego wzroku kochanka. Raz! Dwa!
Trzy! Prąd przeszył go w kilku miejscach.
- Tracimy go! Jeszcze raz! Raz!
Dwa! Trzy! – błogość ogarniała jego umysł, a ciało z każdą sekundą stawało się
coraz lżejsze. Unosił się ku górze, obserwując swoje ciało – No dalej, Tom!
Cholerne serce, zacznij bić, bo masz dla kogo! – ktoś krzyczał, choć nie znał
tego głosu.
Dostrzegł Georga tulącego do siebie roztrzęsionego Billa i kilku ratowników. Blondyn chwiejnym krokiem podszedł do łóżka i ucałował jego czoło. Chwycił mocno bezwładną dłoń, chcąc jak najdłużej czuć jego obecność. Serce nie podjęło samodzielnej pracy, musiał się z nim pożegnać. Do ostatniej chwili wierzył, że Tom z tego wyjdzie, a za chwilę będą śmiać się z jego głupoty i brawury. Wierzył, że jego dobitna reprymenda coś zmieni i następnym razem szatyn będzie ostrożniejszy. Wierzył, że jeszcze poczuje jego pełne wargi na swoich ustach i zatraci się w jego ramionach. On odszedł. Zostawił go samego. Z pękniętym sercem.
Dostrzegł Georga tulącego do siebie roztrzęsionego Billa i kilku ratowników. Blondyn chwiejnym krokiem podszedł do łóżka i ucałował jego czoło. Chwycił mocno bezwładną dłoń, chcąc jak najdłużej czuć jego obecność. Serce nie podjęło samodzielnej pracy, musiał się z nim pożegnać. Do ostatniej chwili wierzył, że Tom z tego wyjdzie, a za chwilę będą śmiać się z jego głupoty i brawury. Wierzył, że jego dobitna reprymenda coś zmieni i następnym razem szatyn będzie ostrożniejszy. Wierzył, że jeszcze poczuje jego pełne wargi na swoich ustach i zatraci się w jego ramionach. On odszedł. Zostawił go samego. Z pękniętym sercem.
Jak to jest, że kiedy w końcu
jesteśmy szczęśliwi, podstępny los zabiera nam to szczęście w najmniej
oczekiwanym momencie? Staramy się ułożyć sobie życie u boku osoby, która w ciągu
kilku chwil staje się jedynie mglistym wspomnieniem. Wspomnienia. To jedyne, co
nam pozostało i nikt, absolutnie nikt ich nam nie zabierze. I choć pustka po
śmierci kogoś bliskiego jest przytłaczająca, założę się, że ten ktoś nie
chciałby, żebyśmy wciąż płakali i popadali w skrajności w skrajność. Na pewno
życzyłby sobie, byśmy byli szczęśliwi. Każdy zasługuje na odrobinę radości.
____________________________________________________________________________
Przepraszam, nie mogłam inaczej zakończyć tego opowiadania...
Piękne ♡
OdpowiedzUsuńRyczę, no bez jaj, ryczę! A rzadko zdarza mi się wzruszać czytając opowiadania. Wyobraziłam sobie Toma... w końcowej scenie i nie mogę. Po prostu nie mogę. Nie dołuj mnie więcej...
OdpowiedzUsuńPS. Ale było pięknie!
P.
Nie mam pojęcia co napisać. Strasznie to krótkie - może dlatego jakoś specjalnie się nie wzruszyłam... Jednak szkoda mi Billa. Jak zwykle Tom musiał zgrywać bohatera i nie posłuchać się swego ukochanego... Szkoda. Bo byli ze sobą naprawdę szczęśliwi...
OdpowiedzUsuńHuh, to wszystko, co teraz mogę ci napisać.
Weny, na następne dzieła. ;)
Pozdrawiam serdecznie,
Joll.