___________________________________________
- Tatusiu, ale
ja chcę psa! Teraz! – Piskliwy głos Anabelle wyrwał go z rozmyśleń, kiedy
zapinał ją pasami bezpieczeństwa, po wcześniejszym umieszczeniu w foteliku.
Dziewczynka spojrzała na niego
swoimi dużymi, brązowymi oczkami, wydymając uroczo wargi. Jak na prawdziwą
córeczkę tatusia przystało, skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, oczekując od
niego pozytywnej odpowiedzi. Westchnął głośno, poprawiając pas i kucnął obok
auta, ujmując jej malutką rączkę.
- Kochanie,
mówiłem ci już, że najpierw musimy się przeprowadzić. Pamiętasz? – Ucałował wierzch
dłoni córki spierzchniętymi wargami, ale to nie przekonało małej buntowniczki.
- Obiecałeś! Ty
wcale nie chcesz pieska! – Podniosła głos, który w efekcie stał się jeszcze
bardziej piskliwy, zwracając uwagę przechodniów. No pięknie, jeszcze tego
brakowało, by prasa dowiedziała się, że nie radził sobie z własnym dzieckiem.
Zaklął pod nosem w taki sposób,
by Młoda niczego nie usłyszała i uniósł jej podbródek, dostrzegając dwie
malutkie łezki w kącikach jej pięknych oczu. Otarł je kciukiem, uśmiechając się
lekko, bo nienawidził, kiedy ona płakała. Była jego oczkiem w głowie, jedyną i
najważniejszą kobietą w życiu, więc nie mógł jej kolejny raz odmówić.
- Dobrze, już
dobrze. – Spojrzał w jej roziskrzone oczy, które wręcz błagały go, by już,
teraz, zaraz jechać do schroniska. – Ale obiecasz mi coś, zgoda? – Anabelle pokręciła
twierdząco główką, a kilka jasnych loków opadło na jej niewinną twarzyczkę. –
Jutro po przedszkolu pojedziemy do schroniska, bo dzisiaj już jest zamknięte,
ale obiecasz mi, że będziesz grzeczną dziewczynką, okej?
- Jutro, jutro,
tak! Będę, tatusiu! Kocham cię! – Dziewczynka skradła mu całusa, podskakując w
miejscu, a kąciki jej ust automatycznie poszybowały w górę.
Bill z zaciekawieniem przyglądał
się jej reakcjom na różne bodźce i uśmiechał się równie szeroko, bo za każdym
razem, kiedy dziewczynka się śmiała, on przypominał sobie, jak uroczo śmiała
się jej matka. A potem boleśnie uświadamiał sobie, że przecież ona już nie
wróci i nie ma co się łudzić. Doskonale wiedział, że jeszcze przyjdzie taki
dzień, kiedy Bella zapyta, gdzie jest mamusia, a tłumaczenie, że wyjechała i
niedługo wróci po prostu nie wystarczy. Każdą wolną chwilę poświęcał na
rozmowach z samym sobą i układaniu ewentualnego monologu, który wytłumaczyłby
małej Anabelle, gdzie tak naprawdę jest mama i czemu nie mieszka z nimi, jak
mamusie innych dziewczynek. Setki razy wymyślał nowe, mniej bolesne scenariusze
tej rozmowy, ale za każdym razem stwierdzał, że to beznadziejne i że jeszcze ma
dużo czasu, a przecież dziecięca ciekawość jest jak wulkan i nikt nie wie,
kiedy nastąpi erupcja i Młodej przypomni się, by zadać to niewygodne dla niego
pytanie, a wtedy będzie musiał powiedzieć jej prawdę, że Emily wybrała inną
rodzinę…
(…)
Po zahaczeniu jeszcze o market,
gdzie zrobili zakupy spożywcze i kupili mini wyprawkę dla nowego członka
rodziny, wszedł do mieszkania w jednej ręce trzymając siatki z zakupami, a
drugą przytrzymywał delikatne ciałko Anabelle. Tuż po przekroczeniu mieszkania
postawił ją na ziemię, a zakupy odstawił w bezpieczne miejsce, by przypadkiem
nie stłuc jajek czy szklanej butelki z sokiem. Dziewczynka od razu rzuciła się
do reklamówki z wizerunkiem psa, wyciągając z niej najróżniejsze rzeczy: dwie
miski do wody i karmy, smycz, obrożę oraz niewielkich rozmiarów koc, który miał
służyć za legowisko psa.
- Tatusiu,
zobacz! Tutaj będzie spał nasz piesek! – Podekscytowana Anabelle wskazała na
środek pokoju, gdzie ułożyła koc i miski, a on zaśmiał się, kucając tuż obok
niej.
- Kochanie, ale
piesek nie może spać na środku pokoju. Zobacz, tutaj jest idealne miejsce.
Będzie mu ciepło. – Przesunął legowisko bliżej kaloryfera, na co dziewczynka z
chęcią się zgodziła.
- Masz rację,
bo nie chcemy, by się przeziębił, prawda?
- Nie chcemy. –
Zgodził się z nią, wstając z kucek i kierując się do kuchni. – A teraz chodź,
pomożesz mi zrobić kolację.
*
Nazajutrz, po skończonej sesji
nagraniowej nowego materiału na nadchodzącą płytę, wyszedł ze studia, by móc
odebrać Anabelle z przedszkola. Dziewczynka już od rana nie mogła się doczekać,
aż Bill po nią przyjedzie, bo to oznaczać będzie jedno – wyprawę do schroniska. Na samą myśl o jej
przeszczęśliwej minie, kiedy rankiem wychodzili z mieszkania uśmiechał się, a
to dopiero przedsmak jej radości. Zaparkował tuż niedaleko prywatnego
przedszkola Donald, zauważając znajomą burzę blond loków wypatrującą przez
okno. Pomachał jej radośnie, a po chwili dziewczynka zniknęła z pola widzenia,
by w pośpiechu założyć kurtkę i zasznurować buty.
- W końcu
jesteś! – Uśmiechnęła się do niego szeroko, podając mu swój różowy plecak.
Nigdy wcześniej nie przypuszczał, że będzie paradował po mieście z różowym tornistrem
z lalką Barbie i wolał nie wiedzieć, jak w rzeczywistości wygląda.
- Gotowa? –
Złapał ją za rękę, a Bella jeszcze pożegnała się z ulubioną przedszkolanką,
machając jej z oddali. – No to w drogę!
- Ale jedziemy
po pieska, tak? – Kolejny raz zapytała, by mieć stuprocentową pewność, że
właśnie dzisiaj spełni się jej największe marzenie o posiadaniu zwierzątka.
- Tak, kochanie.
Jedziemy po pieska.
Po 20 minutach drogi zaparkował
pod schroniskiem na obrzeżach miasta, które cieszyło się największą renomą. To
właśnie na to miejsce przeznaczał kilkaset euro rocznie, by w jakimś stopniu
poprawić komfort życia tym wszystkim porzuconym psom i kotom. Wysiadł z
samochodu, podchodząc do tylnych drzwi, by otworzyć je przed zniecierpliwioną i
podekscytowaną dziewczynką.
- Bella, masz
być grzeczna i nie biegać między kojcami, bo pieski nie lubią hałasu. – Ucałował
jej czoło i złapał za rękę, by Młoda nie oddaliła się od niego zbyt daleko.
Widział w jej oczach iskierki szczęścia, kiedy przyglądała się zamkniętym w
boksach psiakom, a także niekontrolowaną chęć zabrania ich wszystkich do domu.
Zaśmiał się pod nosem, bo akurat tę cechę odziedziczyła po nim.
W pewnej chwili Anabelle
zatrzymała się pod jedną z klatek, w której siedział malutki jamnik.
Beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w świat na zewnątrz i nawet nie zareagował,
kiedy dziewczynka kucnęła przed klatką, wyciągając do niego ciekawsko rączkę.
Trzymał się na dystans, jednak nie opierał się długo i kilka sekund później
łasił się do niej, ufnie wtulając łepek w jej ciepłą dłoń.
- Tatusiu,
zobacz! Chcę tego pieska! – Szarpnęła go za rękaw kurtki, by zwrócić jego uwagę
na najsłodsze zwierzątko świata, jakie było jej dane zobaczyć. – Jest piękny,
zobacz! Zobacz, jakie ma oczka! A jakie malutkie uszka! Ojej, polizał mnie! -
Zaśmiała się, na co pies od razu zareagował i śmiesznie przekręcił łepek,
wsłuchując się w jej melodyjny śmiech.
- Jesteś pewna?
Wiesz, że jak weźmiemy jego to nie będziesz mogła go wymienić? I chyba cię
polubił. – Bill kucnął
obok niej, by przyjrzeć się potencjalnemu towarzyszowi, a jego mina mówiła
wszystko i gdybyś go teraz zobaczyła, nie miałabyś złudzeń, że jest rozczulony
do granic możliwości.
- Tak, tak! On
wraca z nami do domu!
- Dobrze, to
poczekaj na mnie, a ja pójdę po kogoś, kto nam pomoże.
Rozejrzał się po okolicy w
poszukiwaniu jakiegoś pracownika, ale jak na złość, nikogo nie widział.
Skierował się więc w głąb schroniska, gdzie dojrzał niewielkich rozmiarów
budynek, który najpewniej służył za biuro. Nie mylił się. Stanął tuż pod
drzwiami opatrzonymi odpowiednią tabliczką i zapukał lekko, wchodząc do środka.
Za biurkiem siedziała młoda kobieta w zielonym uniformie z logiem schroniska,
więc wytłumaczył jej, po co przyjechał, uśmiechając się szeroko raz po raz.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że swoją obecnością ją zawstydzał, ale przecież
nie robił niczego specjalnego, a jednak kobieta na każde jego słowo reagowała
dorodnym rumieńcem, który przyjemnie łechtał jego ego.
Przez chwilę rozmawiali o psiaku,
który miał stać się częścią ich rodziny. Okazało się, że jamnik wabił się
Szczęściarz, a swoje imię zawdzięczał szczęściu, jakie mu dopisało, kiedy jedna
z wolontariuszek znalazła go w lesie na granicy wygłodzenia. Jakaś bestia
przywiązała go do drzewa z grubym sznurem owiniętym wokół małego pyszczka,
zmniejszając jego szanse na przeżycie do minimum, a w ostatniej chwili,
naprawdę ostatniej, nadeszła pomoc.
- Czyli
rozumiem, że nie będzie problemu z zabraniem dzisiaj Szczęściarza do domu? –
Chciał się upewnić, na co rudowłosa – jak się okazało – wolontariuszka skinęła twierdząco
głową. – Super! – Zadowolony z przebiegu sytuacji klasnął w dłonie, odsłaniając
rząd idealnie białych, choć nie do końca równych zębów.
- Proszę tylko
wypełnić odpowiedni dokument, a ja w tym czasie przygotuję Szczęściarza do
podróży. – Uśmiechnęła się do niego szeroko, po czym speszona odwróciła wzrok,
by zając się psem, z czego mała Anabelle nie była zadowolona.
- Tatusiu, ta
pani zabiera mi Szczęściarza! – Donośny i piskliwy lament blondynki zwrócił jego
uwagę, kiedy starannie wypełniał podanie o adopcję w trybie przyśpieszonym. Odłożył
długopis i podszedł do córki, by ją uspokoić, licząc się z tym, że nie będzie łatwo.
- Kochanie,
pani nie zabiera Szczęściarza na zawsze. Za chwileczkę z
nim wróci, byśmy mogli zabrać go do domu. – Uśmiechnął się do niej promiennie,
poprawiając opadające blond loczki na jej zmartwioną buźkę i ucałował zanoszące
się płaczem wargi. – Chodź, poczekamy w biurze.
I odtąd Szczęściarz znalazł się w ich dwuosobowej rodzinie, stając się księciem jego małej księżniczki. Z dumą patrzył, jak Anabelle uczyła go różnych komend i nagradzała psimi smakołykami, a kiedy zasypiała z nim w jednym łóżku, dzieląc poduszkę, nie miał serca zanosić go na swoje posłanie, ale oprócz tego w jego – a w zasadzie w ich życiu – zmieniła się jeszcze jedna rzecz. Mianowicie poznał kogoś, kto doceniał i pokochał jego prawdziwą twarz, a nie tę sztucznie wykreowaną przez media. Znalazł osobę, która mimo pełnej listy jego wad i niedoskonałości, zaakceptowała w pełni to, że to nadal Anabelle będzie dla niego najważniejsza i nic tego nie zmieni, a przede wszystkim znalazł kobietę, która pokochała nie tylko jego, ale i Anabelle, stając się dla niej początkowo ciocią, a potem mamą.
I odtąd Szczęściarz znalazł się w ich dwuosobowej rodzinie, stając się księciem jego małej księżniczki. Z dumą patrzył, jak Anabelle uczyła go różnych komend i nagradzała psimi smakołykami, a kiedy zasypiała z nim w jednym łóżku, dzieląc poduszkę, nie miał serca zanosić go na swoje posłanie, ale oprócz tego w jego – a w zasadzie w ich życiu – zmieniła się jeszcze jedna rzecz. Mianowicie poznał kogoś, kto doceniał i pokochał jego prawdziwą twarz, a nie tę sztucznie wykreowaną przez media. Znalazł osobę, która mimo pełnej listy jego wad i niedoskonałości, zaakceptowała w pełni to, że to nadal Anabelle będzie dla niego najważniejsza i nic tego nie zmieni, a przede wszystkim znalazł kobietę, która pokochała nie tylko jego, ale i Anabelle, stając się dla niej początkowo ciocią, a potem mamą.
...Mię poznał w schronisku. Tak, to
ta sama kobieta, która pomagała im przy adopcji.
Na początku nie wiedział, czy to
zwykłe zauroczenie, czy może coś więcej. Nie wiedział, czego oczekiwać od tej
relacji, ale z biegiem czasu uświadomił sobie, jak ważną osobą w jego życiu stała
się ta urocza rudowłosa piękność. Uwielbiał jej charakterystyczny śmiech i poczucie
humoru. Uwielbiał to, że traktowała go jak normalnego faceta, a nie kogoś, kto
ma miliony na koncie i choć początkowo strasznie stresowała się spotkaniami z
nim, to z każdą kolejną randką ufała mu coraz bardziej i oraz bardziej się
przed nim otwierała. On zresztą też pozwalał jej bardziej wkraczać za mur,
którym odgrodził się od reszty świata. Pozwolił jej na stałe zadomowić się w
jego mieszkaniu, a co najważniejsze – w sercu, bo gdzieś wewnątrz siebie czuł,
że to ta jedyna, a on w końcu – raz na zawsze – wyleczył się z miłości do
kobiety, która zostawiła go i ich dziecko, oddając swoje serce Mii.
*
Rok później…
- O czym
myślisz? – Kobieca dłoń nieśpiesznie przesunęła po odkrytym barku, powodując u
niego gęsią skórkę. Odstawił kubek z gorącą herbatą w bezpieczne miejsce i
odwrócił się w jej kierunku. – Anabelle zasnęła. – Mia uśmiechnęła się szeroko,
składając na jego policzku słodkiego całusa.
- Myślę o mojej
pierwszej wizycie w Psim Zakątku. – Ujął jej dłoń, wplątując swoje palce
pomiędzy jej. – I zastanawiam się, jakby wyglądało moje życie, gdybym wybrał
inne schronisko. – Wyszczerzył się, a Mia wymierzyła mu kuksańca w bok. – Ała!
To bolało!
- Wolisz wizję
mniej czy bardziej optymistyczną? – Zaśmiała się, stając na palcach, by dosięgnąć
jego ust. Ucałowała je przelotnie, chowając się w ciepłych ramionach mężczyzny.
Tuż koło ucha usłyszała jego niski szept, potwierdzający chęć usłyszenia tej
optymistycznej wersji. – No dobrze… Więc zamiast spędzać wieczoru ze mną,
siedziałbyś samotnie popijając herbatę, którą musiałeś zrobić sobie sam… Nocami
nie miałbyś do kogo się przytulić…
- Myślisz, że
wciąż byłbym samotny? – Przygryzł wargę, wpatrując się w jej duże, niebieskie
oczy. – W sumie… Pewnie byłbym, bo mało kto wytrzymałby ze mną tyle czasu. –
Wybuchł śmiechem, a jego chłodne dłonie wsunęły się pod materiał jej zwiewnej
koszulki.
- Myślę, że
powinniśmy w końcu wypróbować ten nowy, kuchenny stół. Nawet nie wiesz, jak bardzo tego chcę. – Wysunęła się z jego objęć złapała mocniej
za rękę, by poprowadzić go do miejsca ich przyszłego, bardzo namiętnego
grzeszku. – I myślę, że jesteś prawdziwym szczęściarzem, Billy. – Ucałowała jego spierzchnięte wargi raz jeszcze, uśmiechając się kokieteryjnie i zachęcająco.
Bo nigdy nie wiesz, gdzie spotkasz miłość swojego życia. Nie wiesz, czy będzie to schronisko dla zwierząt, czy może supermarket. Nie wiesz, czy akurat będziesz wybierał marchewkę na obiad, kiedy dostrzeżesz tę osobę, której pozwolisz wtargnąć do swojego życia i której pozwolisz zmienić to życie na lepsze. Bo miłość nie zna ani dnia ani godziny. Atakuje znienacka, byś nie mógł się przed nią obronić.
Bo nigdy nie wiesz, gdzie spotkasz miłość swojego życia. Nie wiesz, czy będzie to schronisko dla zwierząt, czy może supermarket. Nie wiesz, czy akurat będziesz wybierał marchewkę na obiad, kiedy dostrzeżesz tę osobę, której pozwolisz wtargnąć do swojego życia i której pozwolisz zmienić to życie na lepsze. Bo miłość nie zna ani dnia ani godziny. Atakuje znienacka, byś nie mógł się przed nią obronić.
Taaaak, potrzebowałam czegoś takiego. Czegoś, co pozwoli mi się odmóżdżyć i zatracić we własnych, utopijnych wizjach. Czegoś słodkiego i uroczego, co na jakiś chociaż czas złagodzi moją wewnętrzną gorycz. Dzięki, Mar. Ty zawsze wiesz, jak poprawić mi humor.
OdpowiedzUsuńSzczęściarz... Faktycznie miał szczęście. (Wow, odkrywcza ja!). Szkoda, że tak wiele psów musi cierpieć przez głupotę pojebanych pseudo-właścicieli. Moja Tosia też przeżyła podobny horror, więc wiem, jak wdzięczne są takie psiątka. </3
A! I szybko pisz coś nowego na Zakochany, bo mam niedosyt miłości Billa i Marii! ♥
UsuńP, w razie co, służę pomocą i dobrą radą! ♥ Ale to wiesz, a raczej powinnaś wiedzieć. Hm, no i cieszę się, że chociaż w jakimś stopniu odciągnęłam Cię od tych negatywnych myśli. Muszę pisać więcej takich jednopartów, byś częściej się ,,odmóżdżała", czytając je.
UsuńWłaśnie o Tosi myślałam, pisząc tę historię. Serio, czasami zastanawiam się, jakby to było, gdyby tym bydlakom robiło się to samo. Ząb za ząb, oko za oko. Odechciałoby się skurwysynom takich praktyk.
PS. Kolejną przybłędę mam i szukam jej domu </3 Serce mi krwawi, ale czuję, że ona szybko znajdzie dom, bo jest piękna!
A na ZB cały czas coś piszę i ku Twojej uciesze, będzie się działo :DDDD
Ciekawa jednoczęściówka ;).
OdpowiedzUsuńPodobała mi się, czytałam ją z ciekawością i było bardzo miło ;). Mimo, że w momencie wspomnień Billa o Emily i jej postępowaniu wobec niego i małej Ann zrobiło mi się przykro... Wciąż nie potrafię zrozumieć jak matka- najważniejsza osoba w naszym życiu może porzucić własne dziecko. Nie potrafię choć sama zmagałam się z tym problemem przez lata... I do dnia dzisiejszego nie zrozumiałam poczynań mojej rodzicielki.
Bill jako tatuś... Hm. Podobał mi się bardzo. Czuły, troskliwy ojciec, szczęśliwy i zakochany w swojej Małej Księżniczce w całym nieszczęściu.
Szczerze spodziewałam się jakieś tragicznej końcówki i w sumie sama nie wiem dlaczego :D. A tu taka niespodzianka. Teraz Kaulitz ma dwie najważniejsze kobiety u swego boku, jest szczęśliwy do granic i spełniony jako ojciec oraz spełniony w miłości.
Życzę więcej taki natchnień do jednoczęściówek bo naprawdę wychodzą Ci genialnie :D. Czytałam wszystkie, które tu się znajdują i wszystkie zaliczam do osobnego folderu ulubionych w mojej głowie. Buziaki <3 ;*
Cieszę się, że odcinek Ci się podobał, kochana! :*
UsuńEch, ja też tego nie rozumiem i choć nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam, domyślam się, co mogłaś czuć/czujesz teraz. Wśród moich bliskich znajomych jest jedna taka osoba i wiesz co? Teraz ma swoją córeczkę i kocha ją nad życie, dając to, czego sama nie miała i aż serce się kraja, gdy widzę, ile miłości na nią przelewa. Łezka się w oku kręci, ale to cudowne, że ktoś, kto nie doświadczył miłości ze strony rodzica, świeci przykładem dla swoich pociech. To piękne!
A Bill tatuś jest moim ulubionym typem bohatera, ale nie chcę być nudna i w każdym swoim opowiadaniu zawierać tego motywu. xD. Wyobrażam go sobie własnie jako takiego ciepłego faceta, który dla swoich maluchów jest w stanie zrobić absolutnie wszystko i co z tego, że najpewniej jest gejem, skoro to takie piękne wizje, hm? ^^
Szczerze powiedziawszy, nie umiem pisać dramatów, a bardzo chciałabym posiadać tę umiejętność, bo niedawno dostałam wiadomość, że stwarzam jakieś cukierkowe, mało prawdopodobne scenariusze i wzięłam to sobie do serducha. Może kiedyś nabędę tę umiejętność i wtedy pojawi się coś z tragicznym zakończeniem. (Ach xD).
No i bardzo dziękuję za miłe słowa! ♥
A no właśnie! Czytałam Szczęściarza już jakiś czas temu! Dopiero sprawdziłam i patrz, też nie zostawiłam po sobie śladu, niedobra ja :P
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie słodkie historie ♥ Przepiękna! Nie przejmuj się, że komuś nie odpowiadają cukierkowe scenariusze. Jego problem, pisz co lubisz! I już stąd uciekam, bo naprawdę nie mogę się zagłębić, no nie mogę, jutro idę na 12h do pracy, muszę rano wstać, uciekam, dobranoooc! :D <3